Na wnuczka, na jajko, na parawan. Jak oszuści naciągają starszych ludzi

KOLAŻ: TOMEK
KOLAŻ: TOMEK
Oszuści nie muszą wysilać wyobraźni. Stare, sprawdzone sposoby naciągania starszych ludzi nadal są bardzo skuteczne.

Metody "na inkasenta", kontrolera z gazowni czy wysłannika "Caritasu" były tyle razy opisywane, że wydawałoby się, iż nikt nie powinien się już na to nabrać. A jednak oszuści nadal je stosują i to z wymiernym skutkiem.

Babcia idzie do banku
- Najpopularniejszym sposobem naciągnięcia upatrzonych osób jest ten "na wnuczka" - uważa Maciej Milewski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. Wymaga wprawdzie od oszusta większego zaangażowania, ale też przynosi duży zysk, a pieniądze przechodzą z ręki do ręki bez żadnego stresu. Najpierw trzeba znaleźć odpowiednią… babcię. Najłatwiej przeglądając książkę telefoniczną, po staropolskich imionach, bo pani w okolicach siedemdziesiątki na pewno nie dano na chrzcie Angelika czy Vanessa. W rozmowie telefonicznej trzeba zdobyć od babci jak najwięcej informacji, najlepiej nie zadając żadnych pytań. Dla bezpieczeństwa oszust często moduluje głos, udając ból gardła, co ma uśpić czujność kobiety, gdyby zaczęła mieć wątpliwości co do jego autentyczności.

Rozmowa wygląda mniej więcej tak:
- Cześć, babciu kochana!!! - Jacek??? - raduje się babcia, a oszust poznaje imię wnuczka oraz inne szczegóły rodzinnego życia, które babcia podaje nawet nie pytana. Dopiero gdy się kobieta nagada, oszust przechodzi do rzeczy:
- Babciu, mam problem: trafia mi się okazja kupna supersamochodu, ale termin na lokacie kończy mi się za miesiąc. Czy możesz mi pożyczyć na ten czas… (tu pada kwota kilkunastu tysięcy złotych). Babcia oczywiście nie ma w domu takiej sumy, ale pójdzie do banku jeszcze dziś. Czasem w ogóle nie posiada tyle oszczędności, ale da to co ma, czyli kilka tysięcy.

W końcu oszust mówi, że sam po pieniądze nie przyjedzie, tylko jego zaprzyjaźniony kolega. Kiedy w umówionym dniu kolega przychodzi odebrać pieniądze, fałszywy wnuczek dzwoni tuż przed transakcją. Dopytuje się, czy kolega już jest, uspokaja babcię, a ta wręcza pieniądze nieznajomemu. Wszystko odbywa się w atmosferze uprzejmości, w ukłonach i uśmiechach.

- Żeby do tego doszło, a zysk wynosił kilkanaście tysięcy złotych, najpierw trzeba wykonać kilkaset telefonów, by trafić na właściwą osobę - mówi Maciej Milewski. Oszuści traktują to jak inwestycję. Niekonieczne też pożyczają od babci na samochód. Czasem pożyczka jest konieczna na adwokata, bo wnuczek rzekomo spowodował wypadek, a czasem na opłacenie zagranicznego kursu, za który trzeba zapłacić już, bo okazja ucieknie bezpowrotnie. Jakieś dwa lata temu na Opolszczyźnie było znacznie więcej oszustw "na wnuczka", ale i teraz się zdarzają. Choć wydaje się, że wszyscy starsi ludzie już o takich przypadkach słyszeli i że ten sposób oszuści będą uważać za "spalony". Jednak - o dziwo - nadal jest on praktykowany i ciągle są ludzie, którzy dają się naciągać.

Dwa razy jednak przestępcy trafili na osoby dobrze poinformowane o strategii "na wnuczka" i kiedy do starszej pani z Brzegu zadzwonił ten fałszywy z prośbą o pożyczkę, kobieta błyskawicznie poinformowała policję, która znalazła się w jej domu wtedy, kiedy miało dojść do przekazania pieniędzy. Oszuści poszli siedzieć, ale mają już swoich następców.

Ważne

Ważne

Maciej Milewski: Jeśli nie chcesz być oszukany, zastosuj się do przestróg opracowanych przez policyjnych psychologów:

Nie wpuszczaj do domu osób nieznajomych;
Wymagaj okazania dokumentu identyfikacyjnego od inkasenta czy montera i sprawdzaj jego treść;
W razie wątpliwości, z kim masz do czynienia, zadzwoń do właściwej instytucji i sprawdź, czy taka osoba tam pracuje;
Jeśli masz zamiar kupić towar od domokrążców, oglądaj i kupuj przed domem;
Nie wdawaj się w dyskusję z nieznajomymi, którzy zapukają do twoich drzwi. Oni właśnie na to czekają, by poznać, a potem odpowiednio wykorzystać szczegóły z naszego życia;
Nie dawaj pieniędzy kolegom, przyjaciołom, narzeczonym wnuczka, siostrzeńca czy bratanka.

Sprzedaję, odczyniam, kradnę
Ciągle bardzo popularne są także przestępstwa, które popełniają handlarze-domokrążcy. Proponują sprzedaż różnych towarów - od wiertarek i innych narzędzi aż po firanki i ręczniki. Metoda jest prosta, ale także skuteczna. Sprzedawca przyjeżdża do wioski samochodem i proponuje zakup towarów, a przede wszystkim nawiązuje rozmowę z klientem. Od tego, czego się dowie od klienta, zależy, czy nadaje się on na ofiarę.

- To jest główny cel wizyty, a nie sprzedaż - mówi Maciej Milewski. Ludzie, zwłaszcza starsze małżeństwa lub osoby samotne, są spragnieni towarzystwa. Chętnie opowiadają o swoich problemach i oszust bardzo szybko dowiaduje się, że mieszkają sami, że nikt ich nie odwiedza, że dzieci przebywają za granicą. Im więcej podają szczegółów o sobie, im większą wykazują ufność, tym lepiej. Dla przyszłego sprawcy.

Za jakiś czas wraca on do wioski, ale już nie sam, lecz w towarzystwie dwóch, trzech osób i zachowuje się jak dobry znajomy. Znowu proponuje sprzedaż towaru. Z poprzedniej wizyty już wie, gdzie potencjalni klienci trzymają pieniądze. Kiedy kupujący jest zajęty oglądaniem towaru, towarzyszy mu w tym jedna osoba, druga zasłania sobą drzwi przyległego pokoju, a trzecia w tym czasie penetruje schowki. Policja określa tę metodę kradzieży - "na parawan".
Niektóre sposoby oszustw wydają się niewiarygodnie naiwne. Tak bardzo, że trudno uwierzyć, iż ktoś się da na nie nabrać. A jednak…

Przed kilkoma miesiącami, do mieszkania 68-letniej mieszkanki jednej z wiosek na naszym terenie zapukała kobieta prosząc o odzież, jedzenie lub pomoc materialną. Między kobietami wywiązała się rozmowa, w której właścicielka domu opowiedziała nieznajomej o chorobie męża. Ta natychmiast zaproponowała pomoc, mówiąc, że potrafi odczyniać złe uroki i odganiać choroby. Do magicznych zabiegów potrzebne było kurze jajko oraz wszystkie przetrzymywane w domu oszczędności jego mieszkańców.

Kobieta podała "czarodziejce" zawinięte w szmatkę 20 tysięcy złotych. Po odczynieniu uroków nieznajoma opuściła mieszkanie, a wraz z nią zniknęły oszczędności. Przy kolejnej kradzieży "na jajko" nieznajoma korzystająca z toalety w mieszkaniu 80-letniej kobiety w innej wsi, stwierdziła, że nad mieszkańcami wisi klątwa, którą ona jest w stanie zdjąć. Tylko potrzebuje do tego jajka i oszczędności. Naiwna właścicielka wręczyła jedno i drugie. Straciła 9 tysięcy złotych.

Aż 15 tysięcy zł pozbyła się kobieta z jednej z podopolskich wiosek, która wpuściła do domu nieznajomą skupującą stare monety, zegarki i inne drobne przedmioty. Będąc w jednym z domów, oświadczyła ona właścicielce, że czuje, iż jej dom jest przeklęty, ale wie, jak się pozbyć "kołtuna" i zdjąć złe uroki. Najpierw poprosiła o jajko, rozbiła je, ale stwierdziła, że nie jest to wystarczające antidotum na przekleństwo. Poprosiła więc o kurę, dwie męskie koszule i oszczędności. Podczas wykonywania zbyt intensywnych magicznych zabiegów, kura padła. Wtedy "czarodziejka" stwierdziła, że ptak zabrał ze sobą klątwę, a teraz trzeba tylko zawinąć oszczędności w koszule, a kurę wraz z "kołtunem" wspólnie pochować daleko od domostw.

Kobiety zawinęły w koszule oszczędności - 2 tys. euro oraz 8 tysięcy złotych - i udały się w drogę. Po pewnym czasie właścicielka kury i pieniędzy poczuła się zmęczona i postanowiła wrócić, zabierając koszule, a w nich pieniądze w kopertach. W domu zorientowała się, że koperty są puste, a czarodziejka ulotniła się tak jak pieniądze. Oszustkę złapano, ale oszczędności trudno będzie odzyskać.

Stówka dla ofiary
- Oszustom obce są uczucia empatii - uważa Maciej Milewski. Jeśli namierzą ofiarę, nie zważają na jej chorobę, biedę czy widoczne kalectwo. Bez zmrużenia oka podają się za pracowników opieki społecznej, oferując pomoc finansową. Były nawet przypadki, że bezradną, niepełnosprawną osobę jeden z przestępców obezwładniał i przytrzymywał, a drugi plądrował mieszkanie.

Oszustom obojętny jest status materialny ofiary, bo trafiają również do bardzo ubogich osób. Podając się za pracowników opieki społecznej oferują zapomogi, ale najpierw każą sobie zapłacić 100 czy 200 zł "na koszty manipulacyjne". Udając pracownika spółdzielni sprawdzają, czy wszystkie instalacje działają i wypłacają 100 zł nagrody za dobre utrzymanie urządzeń. Podając 200-złotowy banknot proszą o wydanie reszty.

Połowę tej kwoty traktują jako inwestycję, ponieważ w ten sposób dowiadują się, gdzie przyszła ofiara trzyma pieniądze, zdobywają jej zaufanie, a nawet dostają zaproszenie do następnych odwiedzin. Ten sposób jest zmodyfikowaną metodą oszukiwania "na montera", "inkasenta" czy "pracownika wspólnoty mieszkaniowej". Wszystkie są nadal praktykowane i choć tak stare, ludzie nadal dają się na nie nabierać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska