Dwa razy po trzy serca

Witold Żurawicki
Mieszkanka jednej z wiosek pod Dobrodzieniem twierdzi, że ludzie z totolotka oszukali ją i przywłaszczyli sobie wygraną.

Chodzi o duże pieniądze - dwa razy po 250 tysięcy złotych. Tyle bowiem wynosiły wygrane w zdrapkach "Trzy Serca". Danuta J. uważa, że przez pomyłkę oddała losy pracownikom kolektur w Dobrodzieniu i Oleśnie, a ci - wiedząc, że mają do czynienia z wygranymi losami - zataili to przed nią i przywłaszczyli sobie pieniądze.
- Nachodzi nas, chodzi po szkołach i różnych urzędach, kolportuje kłamliwe elaboraty, gdzie tylko się da - mówi Bernard Głogowski, który wraz z żoną prowadzi kolekturę "TOTO" w Dobrodzieniu. - Ludzie z tego się śmieją, mówią, że mamy przechlapane, ale nam nie do śmiechu, bo ciągle napotykamy te kłamstwa. Ta gehenna trwa już dwa lata.
Z kolportowanych przez Danutę J. informacji wynika, że w totolotka gra ona często, zwłaszcza w zdrapki. Bo lepiej skusić los, niż choćby palić papierosy. Ale nigdy nie udało jej się wygrać niczego więcej od... nowego losu. W listopadzie i grudniu 1999 w "Złotej Loterii" wyciągała kartoniki z trzema sercami, co oznaczało prawo do otrzymania zwrotu ceny losu albo ponownego spróbowania szczęścia. I wtedy szczęście się nie uśmiechnęło.

11 lutego 1999 roku znowu była w Oleśnie i ponownie wstąpiła do kolektury. Kupiła los loterii "Cenny Drobiazg". Zdrapała warstwę ochronną i ujrzała 3 serca, więc pomyślała, że szczęście znowu ją zlekceważyło. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że to już zupełnie inna loteria i trzy serca oznaczają w niej nie prawo do zwrotu ceny losu, ale główną wygraną. Tak samo było kilka dni później w kolekturze w Dobrodzieniu. W "Cennym Drobiazgu" wydrapała trzy serca.
Danuta J. z czasem zdecydowała się na interwencję w prokuraturze - wniosła o nakaz niewypłacania głównej wygranej aż do wyjaśnienia sprawy. Ponadto pojechała do Olesna i w kolekturze zaproponowała 10 procent odstępnego, ale nic nie wskórała.
W połowie maja 2000 roku prokuratura w Oleśnie umorzyła postępowanie, gdyż ustaliła, że "...główna wygrana w loterii ściernej Cenny Drobiazg padła w Rzepinie, a odbiór nagrody nastąpił w dniu 27 marca 2000 roku w oddziale Totalizatora Sportowego w Zielonej Górze. Z związku z tym, że nie padła główna wygrana na terenie Olesna, nie mogło też zaistnieć przestępstwo przywłaszczenia losu głównej wygranej...".

W sprawie drugiej wygranej prokurator w ogóle odmówił wszczęcia postępowania. Danuta J. pojechała do Katowic i do Warszawy, gdzie poddała się seansom hipnotycznym. Chodziło o to, by przypomniała sobie wszystkie numery wygranych losów, bo dwóch cyferek jest pewna, ale trzeciej - nie. Poza tym nie jest pewna ich kolejności. Niestety, nie udało się wprowadzić jej w głęboki trans.
Prokurator odmówił jej też wydania skierowania na wariograf w Warszawie - wykrywacz kłamstw miał potwierdzić jej prawdomówność. Była nawet z interwencją w Kurii Diecezjalnej w Opolu, gdyż jednym ze świadków, którzy widzieli, jakoby wyciągała wygrany los, był rzekomo jeden z dobrodzieńskich kleryków (nie potwierdził jej teorii). Pozostałych świadków szuka bezskutecznie do dzisiaj.

U notariusza Danuta J. zostawiła zobowiązanie, że 50 tys. zł z wygranej przeznaczy na miejscowy zespół szkół, w którym się uczyła. Poza tym 10 proc. przyrzekła świadkom mogącym jej pomóc w odzyskaniu wygranych 500 tysięcy złotych (dwa razy po 250 tys. zł).
Postępowanie karne w sprawie o ewentualne przywłaszczenie losów prowadził między innymi aspirant sztabowy Stanisław Bryłka z Komisariatu Policji w Dobrodzieniu: - Sprawdziliśmy, że jedyna wygrana była w Rzepinie. I tylko tyle mogliśmy w tej sprawie zrobić.
Sprawę Danuty J. dobrze pamięta też Ryszard Lasik - kierownik Zespołu Gier i Loterii opolskiego oddziału Totalizatora Sportowego Sp. z o.o.: - Główna nagroda w loterii "Cenny Drobiazg", padła w Zielonogórskiem. Poszczególne losy i całe ich paczki są numerowane. Nie ma takiej możliwości, by los z paczki w Rzepinie trafił na Opolszczyznę. Chyba że ktoś specjalnie przyjechał tutaj go zrealizować. Ale wygrany los nie był kupiony w naszym oddziale.

Podobnie twierdzi Witold Bianchetti z kolektury w Dobrodzieniu: - Zawsze mamy jeden kupon zdrapki za szybą, który stanowi wzór, żeby klient wiedział, jak ma drapać. Na awersie każdego losu zawsze jest albo pula nagród, albo główna wygrana, co nie znaczy, że akurat ten kartonik wygrywa. To taki wabik. Każdy wygrany kupon ma swój numer, który wprowadzamy do komputera. Dlatego łatwo dojść, gdzie zrealizowano los. Gdyby ktoś u mnie wygrał - od razu wywiesiłbym ogłoszenie na szybie, żeby napędzić klientów, bo żyję z obrotu.
- Jezu, gdybym nagle wpadł w posiadanie takiej góry forsy, wyprowadziłbym się do ciepłych krajów. Na pewno nie prowadziłbym już kolektury - wzdycha Głogowski.
Danuta J. oskarża nie tylko pracowników kolektury - zmowę i udział w podziale zysku z wygranych na loterii zarzuca prokuraturze i policji.
- Nie mamy oficjalnego zawiadomienia o popełnieniu przez nią przestępstwa, więc nie prowadzimy przeciwko niej żadnego postępowania - wyjaśnia aspirant Bryłka.

PS. Personalia głównej bohaterki zmieniono. Ze swoimi oskarżeniami zwróciła się ona także do naszej redakcji, ale ostatecznie odmówiła autoryzacji tekstu ze swoimi wypowiedziami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska